środa, 31 sierpnia 2011

Z zakamarków powstały ...


Moje rodzinne skarby przechowuję na strychu.
Rozmyślałam ostatnio nad sensem tego ....
Szkoda,że nie umiem a także,że nie mam chęci na ich wykorzystanie we własnym zakresie. Przytłacza mnie ta ilość wszystkiego co wygrzebuję przeglądając poszczególne pudła.
Może właśnie ta ilość działa na mnie tak deprymująco?
Może.. a może to,że nie mam talentu ani do szycia ani do innych robótek,które cechują blogowiczki,w kręgu których ostatnio się obracam?
Rozmyślając doszłam do wniosku,że skoro mam wyrzucić to muszę się przemóc i wykorzystać cokolwiek na własne potrzeby.
Wybór padł na zbiór starych koronek.

I powstały rzeczy praktyczne do wykorzystania w mojej działalności hobbystycznej.
Okleiłam nimi pudła i pudełka w których przechowuję nici...całą masę nici.


Ponieważ moje stanowisko krawieckie mieści się w mojej małżeńskiej sypialni,takie opakowanie szpulek z nićmi jest .... chyba ekskluzywne.
Szpulki nie walają się,nawet nie widać,że tam są nici a jednak są...

Robota jest prosta i szybka,niewiele czasu wymaga jedynie oczekiwanie na wyschnięcie kleju . Trwało to noc,czyli ok. 8-9 godzin.
I jest ,myślę,że jest to super pomysł na wykorzystanie zalegających koronek.

Na początek wybrałam najmniej dekoracyjne koronki ale kolejny koronkowy pojemniki
a właściwie jego zniszczone wieko z cieniutkiej flizeliny pokryłam już innymi.
Tutaj sprawa była nieco bardziej skomplikowana?
Chyba nie ale bardziej czasochłonna bo odmierzone kawałki koronek
najpierw zostały zeszyte na maszynie ściegiem zygzakowym a potem ręcznie doszyte do istniejącego drucianego stelaża.
Pudło w którym przechowuję moją skromną biżuterię zyskało jak mniemam na wyglądzie.
To było również praktyczne posunięcie,flizelinowa powłoka była już bardzo zniszczona.
Jedynym mankamentem tej 'ozdoby' jest kolor... Pudełko było w zestawieniu kolorów bordo i różowego.
Teraz mam bordo - ecri.
Może z czasem wymienię je znowu...




Jeśli ma ktoś z Was pomysł jak mogę jeszcze wykorzystać moje koronki - serdecznie proszę o wszelkie sugestie.
Będę bardzo zobowiązana.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Lenię się czy brak mi czasu...

Pasek do spódnicy nadal nie wszyty...
Lenię się totalnie ale i tak nie miałabym kiedy założyć tej białej? ecrie? w każdym razie surówkowej spódnicy.
Każdego dnia leje deszcz a ja... zawsze jestem uchlapana po pas.
Nie umiem inaczej chodzić mimo wielu różnych prób chodzenia.
Nieważne czy są kałuże czy tylko mokre chodniki - ja mam ślady niemalże do karku.
Dlatego zakładanie na siebie czegoś jasnego odpada...
Więc spódnica czeka w kolejce na dokończenie.
Może jednak nadejdą jeszcze ładne słoneczne dni?
Może będę mogła ją jeszcze ubrać np. do bluzeczki ,która jest niezwykle miła dla ciała i chłodzi a którą szyłam całkiem niedawno...
Wprawdzie to wrzesień ale przecież nie raz bywało upalnie we wrześniu,więc liczę,że i w tym roku będzie jeszcze sporo ciepłych - letnich dni.
A spódnica? Jest taka


wtorek, 16 sierpnia 2011

♥ Spódnica z surówki

Wróciłam i chce mi się szyć, robię przegląd szmatek jakimi dysponuję i sięgam po nożyce .
Mam odrobinę czasu dla siebie - cztery dni prawie wyłącznie dla siebie... niespotykany to w ostatnim roku stan...
Wykorzystuję więc każdą chwilkę i przerabiam i szyję i zwężam.
Mam nadzieję,że będą jeszcze ciepłe dni.
Teraz przymierzam się do spódnicy z haftowanej surówki.
Jak zwykle długiej bo to 'moja ' długość.
Ponieważ tkaniny jaką dysponuję jest nie za dużo -
nie za dużo jak na moje rozeznanie, a rozmieszczenie haftu musi być właściwe - więc powstanie spódnica rozpinana.
Nie chcę by sterczał mi materiał na biodrach i brzuchu ,postanowiłam więc,że zrobię nietypowe zaszewki - będą dłuuuuugie jakich nigdy jeszcze nie robiłam.
Zapowiada się ciekawie,bo model jest prosty,wzięty 'z głowy' ale jak zwykle napotykam na trudności.
Tym razem pasek wszyłam źle,krzywo,zbyt głęboko z tyłu i zbyt płytko z przodu.
Musiałam wypruć...
Odetchnęłam pisząc posta na blogu...więc biorę się za chwilę do ponownego szycia...

czwartek, 4 sierpnia 2011

I powstały... spodnie.

No właśnie,coś dla mnie ale to spodnie.
Znowu rzecz nie planowana a jednak bardzo mi w tym momencie potrzebna.
12 sierpnia wybywam na długi weekend.
Pogoda w całej Polsce bywa raczej nieciekawa więc lniane jasne spodnie w takich okolicznościach nie zdają egzaminu.
Postanowiłam uszyć - ciemne...ciemne ...ciemniutkie, które zaoszczędzą mi widoku i roboty przy nich.
Jadę z wizytą,jadę odpocząć, nie będę mieć czasu na pranie po każdym ich zmoczeniu,nie chcę też patrzeć na poplamione jasne spodnie.
Wybrałam więc z rodzinnych zakamarków tkaninę sztuczną, przypominającą sztruks w ciepłym kolorze czekolady,wygrzebałam model ze starego żurnala MODA dla CIEBIE i rozpoczęłam kolejną przygodę z maszyną.
Udało się,wyszło to na co liczyłam... proste spodnie,uniwersalne i bardzo wygodne w noszeniu dla przeciążonej osoby...



Uzupełniam zdjęciem i dodaję,że sprawdziły się na wyjeździe znakomicie.
Również teraz, w deszczowe dni,których obecne lato nam nie skąpi, są doskonałe .
Jestem zaślepiona ,zarozumiała ? Nie,nic z tych rzeczy...po prostu cenię sobie wygodę i praktyczność.
A poza tym - to są moje pierwsze w życiu samodzielnie uszyte spodnie!!!


Jestem zadowolona .Będę próbować uszyć następne ,a co...